Dzień dziś był wyjątkowo gorący... Wody Ab Neagh zapraszały, by zanurzyć się w ich toni. Noki jednak jedynie siedziała na brzegu, obserwując leniwie unoszący się na powierzchni spławik. Westchnęła, odkorkowując kolejną butelkę empetki. Wychyliła ją duszkiem do dna, czując, że co raz bardziej zaczyna kręcić się jej w głowie. Mimo, iż potiony Luka miały przyjemnie ożywczy smak, czuła mdłości od każdej kolejnej kropli płynnej many. Od tygodnia była na potkach, starając się by manashield był cały czas aktywny. Nie bardzo wiedziała już jaki kit wciskać dowódcy, by wydał jej kolejne porcje. Wiedziała jednak, że tak duża ostrożność może ją uchronić przed niespodziewanym atakiem Doppelgangera. Zamknęła powieki, cisnąwszy pustą butelkę w wodę. „Eksperyment się zakończył.. Nie jestem hodowcą, a łowca poluje. Łatwiej zastrzelić bezpańskiego psa niż własnego” Słowa brata, wróciły jak echo. Spojrzała w niebo. Chmury spokojnie pasły się na błękicie firmamentu. Położyła się w miękkiej trawie zamykając oczy. Momentalnie jednak się zerwała, z przerażeniem obserwując okolicę. Nie mogła sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Rebisa miała zawsze przygotowanego, wiedząc, że Zet jest jak kobra. Atakuje szybko i niespodziewanie. Czasem bezboleśnie.. ale wtedy zawsze oznacza to koniec przeciwnika. Wyjęła kolejną butelkę potiona, uzupełniając ubytki many. Czuła, że kręci się jej w głowie... od many? A może powodem był brak snu. Spojrzała przed siebie mrużąc oczy przed słońcem. Nagle przeszył ją lodowaty dreszcz. Spostrzegła zmierzającego w jej kierunku mężczyznę. Szedł od strony słońca więc trudno było określić kim jest, jednak dziewczyna nie miała wątpliwości. Jego ciemne włosy rozwiewał wiatr, w dłoni trzymał nagi miecz, którego klinga lśniła nie tylko odbijanymi prmieniami słońca, ale również jakimś innym, jaśniejszym i cieplejszym blaskiem. Noki wstrzymała oddech z przerażenia. Tej postaci nie pomyliłaby nigdy z żadną inną. W jej stronę zmierzał brat. Nie próbował jej zwieść iluzją, ale przyszedł uczciwie wymierzyć nakaz bogini. Zasłoniła dłonią usta, mając wrażenie, że nogi się pod nią ugięły. Otępienie spowodowane przedawkowaniem potionów natychmiast minęło.
- Niichan... - szepnęła wiedząc, że jest jeszcze na tyle daleko, że nie mógł jej słyszeć, na tyle blisko jednak, że była w stanie dostrzec wyraz jego twarzy. Oczy miał zimne, gdy spoczęły na jej postaci. Nie dostrzegła w nich ani odrobiny współczucia. Raczej przepełniała je odraza. Usta, wąskie, zaciśnięte. Zawsze miał taka minę, gdy podjął jakąś decyzję, i gdy nic nie było w stanie wpłynąć na jej zmianę. - Braciszku... - wyszeptała, łamiącym się głosem, gdy był już na tyle blisko, że mógł ją słyszeć.
- Nie mów do mnie w ten sposób, Fomorze - Wymierzył oskarżycielsko w jej kierunku miecz - postanowiłem dać ci szansę w uczciwej walce, a nie zarżnąć cię jak na to zasługujesz. Doceń to - warknął.
- Niich.. - głos uwiądł jej w gardle, gdy spojrzała na ostrze, po którym pełgał płomień "sprawiedliwości Morrighan". Opuściła głowę. Tak długo przygotowywała się do tej chwili, a teraz nie potrafiła nawet zawalczyć o swoje życie. Nie umiała sprzeciwić się ukochanemu bratu, nawet jeśli od tego zależało jej dalsze istnienie - ja nie chcę umierać.. Proszę pozwól mi żyć - Zaskoczyła ją jej własna prośba, nie odważyła się jednak podnieść wzroku na swojego oprawcę - nie chcę umierać Niichan.. Proszę... uratowałeś mi kiedyś życie. Nie odbieraj mi go teraz, gdy zaczęłam się nim naprawdę cieszyć. - Łzy płynęły po jej policzkach, gdy uniósł siłą jej podbródek, zmuszając by musiała patrzeć w jego oczy.
- Dałem ci kiedyś życie, po które teraz wysłała mnie moja bogini, Fomorze. Twoje sukkubie łzy nie skruszą mnie, podnieś cylinder i przyjmij postawę, albo odrąbię ci łeb jak owcy! Daję ci szansę, byś mogła pokazać, że twoja nędzna egzystencja zasługuje na to by o nią walczyć! Mogłem się ciebie pozbyć już dawno. Ale pozwoliłem ci się przygotować na ten dzień - jego głos pełen był żółci i jadu. Każdym słowem dawał odczuć, jak bardzo nią gardzi, jak brzydzi się tego z czym musi teraz rozmawiać. Alchemiczka jęknęła, nie potrafiąc opanować szlochu, padła do jego stóp, przyciskając mokry policzek, do jego zaciśniętej w pięść dłoni.
- Błagam cię bracie... nie potrafię, nie chcę walczyć przeciwko tobie.
- więc zginiesz. Dla mnie to bez różnicy czy zabiję cię w walce, czy oddasz swoje życie jak pospolity tchórz - spoglądał na klęczącą u jego stóp dziewczynę.
- Niichan.. proszę.. daruj mi życie.. powiedz.. czy ja kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyłam? Czy choć raz byłam dla ciebie ważna?
Wyrwał dłoń z jej uścisku. Podniosła na niego przerażone spojrzenie. Policzek, który jej wymierzył był tak silny, że alchemiczka upadła na trawę - mówiłem ci już nie raz, że masz nie plugawić mojego imienia. - Jego głos był bezwzględny, a ton sugerował, że to koniec rozmowy - Nic dla mnie nie znaczyłaś i nigdy nie będziesz - uniósł miecz nad siebie - Tolerowałem twoją obecność, gdy była mi potrzebna - zwinęła się w kłębek, zamykając oczy. Modliła się, by to się już skończyło. Z zaskoczeniem spostrzegła, że jego wyznania ranią ją bardziej, niż myśl o tym, że za chwile pożegna się z zyciem - Wstręt mnie brał, gdy kreaturę taką jak ty musiałem nazywać siostrą! - Opuścił miecz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz